I ja tam byłem...

Wesele to moja ulubiona uroczystość. Wszystko co najlepsze w życiu zebrane w jednym miejscu. Smaczne jedzenie, ciekawe rozmowy, dobry alkohol, pokraczny taniec a wszystko to skąpane w pozytywnej i sprzyjającej atmosferze. Tak się złożyło, że miałem ostatnio przyjemność doświadczyć pierwszego wesela w Australii i muszę przyznać, że było to wydarzenie dla mnie wyjątkowe i to z kilku względów, no ale zacznijmy od początku. Głównymi personami całego zdarzenia była oczywiście para młoda: piękny Dave (brat Chtistine) i piękna Kaling.

Forrestalowie i ja

DIY, czyli zrób to sam...

Finansowe, ideowe czy kulturowe, jakiekolwiek by nie były powody - organizowanie wesela samemu jest świetnym pomysłem. Wymaga ono oczywiście niesamowitej dyscypliny i talentów planisty miasta średniej wielkości ale plusów takiego podejścia do sprawy jest mnóstwo. Po pierwsze pełna kontrola nad przebiegiem całej ceremonii, wystrojem, trunkami czy menu. Po drugie zaangażownie w przygotowaniach wszystkich gości, którzy często musieli ze sobą współpracować wcześniej się nie znając. Ja na przykład, na dzień przed uroczystością rozwieszałem lampiony z kuzynem Pana Młodego z Irlandii i dziewczyną świadka z Kanady. Jak dla mnie był to rewelacyjny sposób na poznanie i zbliżenie się do ludzi, których na oczy nie widziałem i których pewnie nigdy więcej nie zobaczę, do tego atmosferę panującą w trakcie przygotowań porównać by można do wspólnego ubierania choinki na święta...wszyscy byli dla siebie mili, radośni i podekscytowani nadchodzącą uroczystością...hmm radośni również z racji konsumowanego piwa, które było niejako zapłatą za wysiłek włożony w pracę, a że piwo było przednie to wysiłek i nie lichy. 


Ceremonia picia herbaty i inne chińskie zwyczaje


Piękna Kaling pochodzi z Hong Kongu a razem z nią kantońska ceremonia picia herbaty. Całe zdarzenie miało miejsce w domu rodzinnym panny młodej, o poranku w dzień ślubu. Ceremonia zaczęła się od próby wykupienia panny młodej przy dość zaciekłych negocjacjach między grupą pana młodego (do której należałem) a druhnami zaciekle broniącymi dostępu. Po burzliwych pertraktacjach i trzykrotnym podbiciu ceny, udało nam się w końcu wejść do środka. Z racji wrodzonej dyskrecji nie mogę niestety zdradzić jak wysoko udało się druhnom podbic cenę, jedyne co mogę powiedzieć to to, że liczba 3 jest liczbą szczęśliwą, 33 szczęśliwszą a 3x33 to już orgia szczęścia. 
Zbiórka na wino...yyy, wiano.
W domu nastąpiła już ceremonia główna i tu wyczulonym  zmysłem antropologa wyłapałem dwie rzeczy. Pierwsze primo, wszystkie rytuały przejścia łączą się z konsumpcją jakiegoś płynu. Drugie secundo, kantońskie zwyczaje weselne muszą być na przeciwległym biegunie kontemplacyjności do polskich. My wlewamy w siebie wódkę na każdym kroku, drąc japy w pijackich zaśpiewkach, Chińczycy klęczą na poduszkach przekazując sobie w ciszy mały dzbaneczek zielonej herbaty. Piknie! Para młoda klęczała chyba z godzinę wymieniająć błogosławieństwa i podarki (złoto albo coś czerwonego - kolejny przejaw magii szczęścia w chińskiej tradycji)  z seniorami rodu Fung (rodzina Kaling), a ja nerwowo rozglądałem się za czymś do wypicia co nie pachniało bagnem i smakowało błotem...

Wesele właściwe

Po  części chińskiej kulturowo i geograficznie przenieśliśmy się na bardziej znane mi tereny... Celebrant, świadkowie, przysięga, zdjęcia i biesiada z przemowami, czyli całkiem standardowe wesele, tyle że w przydomowym ogrodzie.
Pierwszy raz byłem na przyjęciu weselnym gdzie ludzie stoją i rozmawiają, zamiast siedzieć przy stołach i konsumować. Uczucia mam mieszane bo z jednej strony tęskno mi było za półmiskami ze schabem w galarecie i dewolajami oraz butelką Luksusowej pomiędzy nimi, ale z drugiej strony na żadnym chyba weselu w Polsce nie udało mi się porozmawiać z prawie wszystkimi zaproszonymi. Do tego Australia naprawdę jest krajem wielu kultur i na weselu pojawili się reprezentanci krajów: Irlandii, Anglii i Szkocji, Holandii, Republiki Południowej Afryki, Hong Kongu i Chin właściwych, Albanii, Kanady no i Polski. Z każdym z nich rozmowa toczyła się na inny, ciekawy temat, ale mistrzem konwersacji okazał się...


Eddie
przyjaźń polsko-szkocka
 w skali mikro

Wydaje mi się, że Szkoci są kulturowo bliscy nam Polakom. Trudna historia, dużo dumy narodowej i zamiłowanie do trunków to elementy, które na pewno nas zbliżają. Wiele mam sympatii dla Szkotów a dla Eddiego pewnie jeszcze więcej. Poznałem go na weselu i pewnie nigdy więcej już go nie zobaczę, ale nasza godzinna dyskusja na pewno zapadnie mi w pamięci na długie lata. Zakres tematów jakie poruszyliśmy był ogromny; manewrowaliśmy pomiędzy szlakiem bojowym Armii Andersa (Eddie wiedział więcej niż ja, łącznie z anegdotami o niedźwiedziu Wojtku), najlepszymi polskimi wódkami i szkockimi whisky, Lechem Wałęsą i dumą narodową Polaków, William'em Wallace'm i dumą narodową Szkotów, dążeniem Szkocji do autonomii z krótką przerwą na wymianę opinii o zaletach i wadach weselnych dań (mmm...pyszne curry) plus pamiątkowa sweet focia z rąsi i browar na odchodne, bo nagle zrobiło się późno w nocy/wcześnie rano.

...i ja tam byłem i miód i mleko piłem (zieloną herbatę, szampana, piwo i wino zresztą też). Było git! Mam nadzieję że takich uroczystości przydarzy się mi więcej!!!...a, no i jeśli ktoś ma znajomych, którzy w niedalekiej przyszłości planują zawrzeć związek małżeński w okolicach Brisbane lub południowego Queensland - to ja się gorąco polecam...rozległe doświadczenie w pełnieniu roli gościa, koneserskie podejście do trunków i wiktuałów plus nienaganne maniery (jeśli bekam, to tylko w odosobnieniu a wiatry puszczam z wiatrem, nigdy pod). Dojazd gratis!


Więcej zdjęć tu.





Komentarze

  1. Azjatka powiadasz ;-) bez podtekstów oczywiście.
    M.W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę że polubiłeś fotografie otworkową. Niektóre ujęcia bardzo ładne. Mam nadzieje że suwakami tyle nie kręcisz.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Plagi australijskie - update

Brudne giry

National Archaeology Week, Toowong Cemetery.