Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2013

Brudne giry

Obraz
Pamiętam jak dziś, kolejne wakacje spędzone u babci, miałem może 7 lat.  Po długim, gorącym dniu babcia nalała do miski ciepłą wodę, usiadła przed telewizorem i zaczęła skrobać nogi jakimś kamieniem. "Co to?", spytałem, na co babcia: "Pumeks, najlepszy do higieny kończyn"...albo tak by powiedziała, gdyby  istniały wtedy reklamy telewizyjne.  Piszę o tym wspomnieniu z dzieciństwa z takiego oto powodu, iż historia jest zjawiskiem cyklicznym, co w moim przypadku znaczy, że jeśli pumeks pojawił się już raz w moim życiu, to na pewno stanie się to po raz drugi...podobny mechanizm zadziała zapewne też w przypadku dżinsowej katany, fryzury na czeskiego piłkarza i i butów Bruce'a Lee.  Innym powodem, dla którego piszę o pumeksie są moje nieustannie brudne giry.  obuwie podstawowe - flip flops Zaczęło się od tego, że mój pierwszy tydzień w Oz był - jak zresztą każdy kolejny - bardzo gorący. Jak każdy szanujący się Europejczyk na pierwszy spacer przywdziałem

Lifeline Bookfest,

Obraz
reklamowany  jako największy targ używanych książek na świecie (w tym roku podobno 2 mln egzemplarzy) jest organizowany przez fundację Uniting Care. Całkowity dochód z dziesięciodniowego wydarzenia przeznaczony jest w całości na statutowe cele fundacji.                                       Wybraliśmy się tam niedzielnym porankiem, i chociaż  Christine chciała upolować kilka ciekawych pozycji w bardzo atrakcyjnej cenie (2.5$), ja wyznaczyłem sobie trochę inny cel...POLSKAAA!! Biało-czerwooonii!!...szukałem książek po polsku lub polskich autorów przetłumaczonych na angielski. Niestety godzinny wysiłek, zakończyłem dość umiarkowanym sukcesem: jedna na dwa miliony. Do domu wróciłem z Orwellem i Herbertem (tym od Diuny, nie Zbigniewem)...obydwie pozycje po angielsku, niestety. Może za rok będę miał więcej szczęścia... kilka fotek  tu cdn...

Nowe szaty...

Obraz
Faza rwania włosów, tupania i cedzenia przekleństw pod nosem minęła i nadszedł czas do przyznania się do błędu, wybaczenia samemu sobie i wzięcia się do roboty nad nowym wyglądem bloga. Oto jest, feniks z popiołów, Łazarz z grobu, zombie z trupa...przed Wami nowa odsłona bloga. W bardziej odpowiednich odcieniach i  stonowanej szacie graficznej. Mam nadzieję, że się wam spodoba.  Dodałem nową podstronę "Fotka dnia", gdzie będę wklejał co ciekawsze zdjęcia z codziennych zmagań z australijską rzeczywistoscią. Tyle z ogłoszeń parafialnych... W międzyczasie toczę boje z australijską biurokracją, próbując zdobyć kilka niezbędnych dokumentów jak certyfikat z pierwszej pomocy czy uprawnienia BHP dla archeologa, starając się jednocześnie nie wpadać w panikę, bo oto okazuje się, że już przeszło miesiąc wysyłamy podania o pracę i nękamy potencjalnych pracodawców telefonami, a wsystkie te działania przyniosły odzew, żeby użyć eufemizmu, dość znikomy.  ...ja też! Na szczę

No i...

... dupa! Posypał się blog, gmerałem tam gdzie nie miałem i nie zapisałem tego co miałem. Prace remontowe trwają...

Veni, Vidi, Vici: Fraser Island

Obraz
Święta, święta i po żarciu. Rozleniwienie i sybarytyzm postanowiliśmy wykurować wyjazdem w najdzikszą z możliwych dziczy, w serce dżungli, w jądro ciemności...ale takie, żeby nie było daleko od domu i sklepów...i żeby zasięg był. Padło na największą piaszczystą wyspę na świecie, którą Australijczycy znani ze swego rozpasanego rozpoetyzowania przez jakiś czas nazywali Great Sandy Island. Dziś wyspa jest znana jako Fraser Island  i ze względu na swoją unikatowość (bardzo dużo piasku w jednym miejscu) została umieszczona na liście światowego dziedzictwa UNESCO.  W opowiadaniach krewnych-i-znajomych wyspa jawiła się jako dzicz kompletna, w której trudno spotkać człowieka, śpi się na plaży, a za potrzebą idzie się w chaszcze z papierem w jednej ręcę a łopatą w drugiej...no i trzeba uważać na wszechobecne psy dingo i rekiny...będzie dym, pomyślałem. Czas spotkać się z matką naturą! Jakież było moje zdziwienie kiedy po dotarciu na wyspę, okazało się, że trwa właśnie oblężenie, wielki n