Początki...

Rozpakowywanie.
...to zmęczenie, ale takie które nie pozwala Ci zasnąć, jak po filiżance mocnej kawy w środku nocy. dotarliśmy do Brisbane o 3 nad ranem, wykończeni i...w ogóle nie śpiący bo dla naszych organizmów zaczęło się właśnie popołudnie.  Powitanie rodziców Christine jakkolwiek gorące i sympatyczne na początku, szybko zrobiło się senne i ociężałe, głównie za sprawą zjedzonego placka, wypitej gorącej herbaty i świadomości, że wszyscy muszą wstać za kilka godzin do pracy...wszyscy oprócz nas się rozumie, dla nas właśnie rozpoczęły się prawdopodobnie najdłuższe wakacje w życiu. Jeszcze przed wyjazdem ustaliłem, że mój dekalog od dnia przyjazdu do Australii aż do Świąt będzie brzmiał "Nie rób" (x10 się rozumie, żeby spełnić wymogi deka-).  Niestety dobrych intencji wystarczyło do momentu, kiedy na drugi dzień po przybyciu zostaliśmy zagonieni do prac w ogrodzie przy rozrzucaniu mulczu (ciocia Wiki wytłumaczy) i przycinaniu krzewów...W jednej minucie złamałem wszystkie dziesięć filarów własnej wiary, z przykładnego jedynego członka wspólnoty stałem się wyklętym über-grzesznikiem. Na gniew boży nie musiałem długo czekać. Dzień później nad Brisbane rozpętała się burza o epickich wprost rozmiarach, którą szybko uwieczniłem jako memorandum własnego upadku:

 
Oprócz tego krótkiego meteorologicznego epizodu z lekką nutką biblijnego fatalizmu, pierwszy tydzień w Oz jest baaardzo spokojny i relaksujący...oprócz załatwiania niezbędnych formalności typu konto bankowe i NIP (Tax File Number) upajam się skwarem, który bardzo efektywnie przegania wszelkie nieprzyjemne, irlandzkie wspomnienia zgrabiałych rąk czy przemoczonego tyłka lub też chłodzę się w basenie popijając całkiem niezłe australijskie piwo...no i jest jeszcze Edie, czyli szalona suka (z ang. krejzi bicz), z którą codziennie chodzimy  na spacer pod nieobecność pani mamy i pana taty. Edie jest łagodna jak baranek i dogaduję się z nią od samego początku. Nasz związek zaczął się dosyć niemrawo od rzucenia piłki (przeze mnie) i braku reakcji (ze strony Edie)  jednak kiedy zmieniłem strategię zalotów na nieskomplikowaną zabawę z  kijkiem (patrz załączony filmik), nasza przyjaźń kwitnie, niczem ta wiśnia w Kraju Kwitnącej Wiśni . A oto skąd przydomek Edie:
 
 


Koniec meldunku. Staram się skleić filmik z naszej podróży z Belfastu do Brisbane ale Windows Movie Maker mnie zawodzi.
Darz bór!
 
cdn...

PS Wrzuciłem kilka nowych fotek tu.

Komentarze

  1. First nights in Brisbane spent in the dark with emergency radio on ... one of us, one of us!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa i co na to obrońcy praw australijskich czarnych psów? Pozdrowienia z zimnego Gdańska, znad kufla "Beer With Dancing People".

    OdpowiedzUsuń
  3. Z Gdyni znaczy się.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Plagi australijskie - update

Kup pan cegłę...

Brudne giry