Posty

Wyświetlanie postów z 2013

W radiu...

Obraz
To jak dotąd mój 4 występ w radiu..ciągle jestem spięty, głos mi drży albo jest usypiająco monotonny ale postęp lekki jest, no i radość spora. Na koncie mam już Broadcasting Certificate  i jestem w trakcie kursu na operatora konsoli radiowej...jeszcze tylko 5 tygodni, egzamin i będę pełnoprawnym DJ'em. A w międzyczasie udzielam wywiadów! Like a boss... Do wysłuchania pod tym linkiem: http://www.4eb.org.au/ondemand Wybieramy "Polish" z "Filter by show", potem "Select" i fru do 30 minuty. Audycja będzie dostępna tylko do przyszłej niedzieli.

National Archaeology Week, Toowong Cemetery.

Obraz
W końcu znalazłem czas i siłę, żeby pchnąć poszukiwania kariery archeologicznej we właściwym kierunku. A wszystko zaczęło się całkiem nieoczekiwanie...bo  od przypadkowej rozmowy z klientami w restauracji.  Kilka miesięcy pracy jako kelner w indyjskiej restauracji wymusiło na mnie opanowanie umiejętności prowadzenia rozmów na niezobowiązujące tematy.  Jednak oprócz błahych zagajek o pogodzie i cenie benzyny postanowiłem również bombardować ludzi jak największą ilością szczegółów na temat swoich planów rozwoju zawodowego i trudności jakie napotykam, lekko ubarwiając rozmowę delikatnymi pytaniami sondującymi przydatność moich rozmówców w realizacji wyżej wymienionych planów i przezwyciężaniu wspólnymi siłami napotykanych przeze mnie trudności. Niestety mojemu makiawelicznemu majstersztykowi brakuje często równie makiawelicznej finezji i często na grzecznościowe zwroty i pytania typu: G'day mate! How are you goin'? Odpowiadam entuzjastycznie: I'm an archaeologist! Topor

I ja tam byłem...

Obraz
Wesele to moja ulubiona uroczystość. Wszystko co najlepsze w życiu zebrane w jednym miejscu. Smaczne jedzenie, ciekawe rozmowy, dobry alkohol, pokraczny taniec a wszystko to skąpane w pozytywnej i sprzyjającej atmosferze. Tak się złożyło, że miałem ostatnio przyjemność doświadczyć pierwszego wesela w Australii i muszę przyznać, że było to wydarzenie dla mnie wyjątkowe i to z kilku względów, no ale zacznijmy od początku. Głównymi personami całego zdarzenia była oczywiście para młoda: piękny Dave (brat Chtistine) i piękna Kaling. Forrestalowie i ja DIY, czyli zrób to sam... Finansowe, ideowe czy kulturowe, jakiekolwiek by nie były powody - organizowanie wesela samemu jest świetnym pomysłem. Wymaga ono oczywiście niesamowitej dyscypliny i talentów planisty miasta średniej wielkości ale plusów takiego podejścia do sprawy jest mnóstwo. Po pierwsze pełna kontrola nad przebiegiem całej ceremonii, wystrojem, trunkami czy menu. Po drugie zaangażownie w przygotowaniach wszystkich g

Jak się nie ma, co się lubi...

Obraz
Przyznaję bez bicia, odkładałem napisanie kolejnega posta z nadzieją, że w końcu znajdę wymarzoną pracę i będę mógł się podzielić radosną nowiną i wrażeniami z pierwszego dnia wykopalisk. No ale, jak to zwykle w przyrodzie bywa, życie zweryfikowało plany i zamiast wymarzonej pracy mam po prostu zwykłą tyrkę. A w zasadzie dwie... Teraz kilka słów w ramach racjonalizowania własnej porażki. Okazuje się, że wyczucie czasu trochę nas zawiodło. Gospodarka Australii zaczęła zwalniać - mimo że ciągle silna, dostała zadyszki i zaczęła wykazywać znamiona  recesji . Do tego sektor, który najbardziej zwolnił to przemysł wydobywczy, czyli ludzie którzy w Australii zatrudniają najwięcej archeologów. Dobry film, ale nie tak dobry żeby zapewnić sobie pracę... Taka jest moja wymówka w skali makro. Na poziomie mikro-osobistym okazało się, że pracodawcy lubią ludzi z doświadczeniem w kontaktach ze społecznością aborygeńską, które w moim wypadku ogranicza się do obejrzenia jednego musicalu ("

Kup pan cegłę...

Obraz
Kiedy myślę o reklamie, to automatycznie łączę ją z  promowaniem marki. Coca-cola jest lepsza niż Pepsi, a Renault lepsze od Peugeot'a. Tak to się z reguły odbywa, że reklamodawca próbuje nas, za pomocą subtelnej bądź mniej subtelnej perswazji, przekonać że jego produkt jest lepszy od innego, acz bardzo podobnego towaru z tej samej kategorii. Australijczycy, mimo że znają i respektują tę zasadę, to lubują się w reklamach innego typu, dla nich brand jest kategorią zbyt wąską...w Australii idzie się na całość! Jedz banany! Pamiętacie reklamę bananów Chiquita "Every banana wants to be a Chiquita banana!", w Australii nie ma znaczenia jakie logo jest na bananie, ważne że jesz banany bo są zdrowe i dają dużo energii!! Najbardziej zaskoczył mnie sympatyczny spot reklamowy mięsa...nie, sopockiej z Morlin czy mielonego od Dudy, po prostu reklama czerwonego mięsa (z Sam'em Neill'em):                          jest też spot dla jagnięciny (trochę bardz

Brudne giry

Obraz
Pamiętam jak dziś, kolejne wakacje spędzone u babci, miałem może 7 lat.  Po długim, gorącym dniu babcia nalała do miski ciepłą wodę, usiadła przed telewizorem i zaczęła skrobać nogi jakimś kamieniem. "Co to?", spytałem, na co babcia: "Pumeks, najlepszy do higieny kończyn"...albo tak by powiedziała, gdyby  istniały wtedy reklamy telewizyjne.  Piszę o tym wspomnieniu z dzieciństwa z takiego oto powodu, iż historia jest zjawiskiem cyklicznym, co w moim przypadku znaczy, że jeśli pumeks pojawił się już raz w moim życiu, to na pewno stanie się to po raz drugi...podobny mechanizm zadziała zapewne też w przypadku dżinsowej katany, fryzury na czeskiego piłkarza i i butów Bruce'a Lee.  Innym powodem, dla którego piszę o pumeksie są moje nieustannie brudne giry.  obuwie podstawowe - flip flops Zaczęło się od tego, że mój pierwszy tydzień w Oz był - jak zresztą każdy kolejny - bardzo gorący. Jak każdy szanujący się Europejczyk na pierwszy spacer przywdziałem

Lifeline Bookfest,

Obraz
reklamowany  jako największy targ używanych książek na świecie (w tym roku podobno 2 mln egzemplarzy) jest organizowany przez fundację Uniting Care. Całkowity dochód z dziesięciodniowego wydarzenia przeznaczony jest w całości na statutowe cele fundacji.                                       Wybraliśmy się tam niedzielnym porankiem, i chociaż  Christine chciała upolować kilka ciekawych pozycji w bardzo atrakcyjnej cenie (2.5$), ja wyznaczyłem sobie trochę inny cel...POLSKAAA!! Biało-czerwooonii!!...szukałem książek po polsku lub polskich autorów przetłumaczonych na angielski. Niestety godzinny wysiłek, zakończyłem dość umiarkowanym sukcesem: jedna na dwa miliony. Do domu wróciłem z Orwellem i Herbertem (tym od Diuny, nie Zbigniewem)...obydwie pozycje po angielsku, niestety. Może za rok będę miał więcej szczęścia... kilka fotek  tu cdn...

Nowe szaty...

Obraz
Faza rwania włosów, tupania i cedzenia przekleństw pod nosem minęła i nadszedł czas do przyznania się do błędu, wybaczenia samemu sobie i wzięcia się do roboty nad nowym wyglądem bloga. Oto jest, feniks z popiołów, Łazarz z grobu, zombie z trupa...przed Wami nowa odsłona bloga. W bardziej odpowiednich odcieniach i  stonowanej szacie graficznej. Mam nadzieję, że się wam spodoba.  Dodałem nową podstronę "Fotka dnia", gdzie będę wklejał co ciekawsze zdjęcia z codziennych zmagań z australijską rzeczywistoscią. Tyle z ogłoszeń parafialnych... W międzyczasie toczę boje z australijską biurokracją, próbując zdobyć kilka niezbędnych dokumentów jak certyfikat z pierwszej pomocy czy uprawnienia BHP dla archeologa, starając się jednocześnie nie wpadać w panikę, bo oto okazuje się, że już przeszło miesiąc wysyłamy podania o pracę i nękamy potencjalnych pracodawców telefonami, a wsystkie te działania przyniosły odzew, żeby użyć eufemizmu, dość znikomy.  ...ja też! Na szczę

No i...

... dupa! Posypał się blog, gmerałem tam gdzie nie miałem i nie zapisałem tego co miałem. Prace remontowe trwają...

Veni, Vidi, Vici: Fraser Island

Obraz
Święta, święta i po żarciu. Rozleniwienie i sybarytyzm postanowiliśmy wykurować wyjazdem w najdzikszą z możliwych dziczy, w serce dżungli, w jądro ciemności...ale takie, żeby nie było daleko od domu i sklepów...i żeby zasięg był. Padło na największą piaszczystą wyspę na świecie, którą Australijczycy znani ze swego rozpasanego rozpoetyzowania przez jakiś czas nazywali Great Sandy Island. Dziś wyspa jest znana jako Fraser Island  i ze względu na swoją unikatowość (bardzo dużo piasku w jednym miejscu) została umieszczona na liście światowego dziedzictwa UNESCO.  W opowiadaniach krewnych-i-znajomych wyspa jawiła się jako dzicz kompletna, w której trudno spotkać człowieka, śpi się na plaży, a za potrzebą idzie się w chaszcze z papierem w jednej ręcę a łopatą w drugiej...no i trzeba uważać na wszechobecne psy dingo i rekiny...będzie dym, pomyślałem. Czas spotkać się z matką naturą! Jakież było moje zdziwienie kiedy po dotarciu na wyspę, okazało się, że trwa właśnie oblężenie, wielki n